List Tomka z Ugandy
ZAWSZE DZIELĄ SIĘ SWOIM SZCZĘŚCIEM
To już mój kolejny miesiąc w Namugongo, powoli czas zbliża się do
końca. Ostatnie miesiące to wiele nowych doświadczeń, których na pewno
nie zaznałbym w kraju. Wszystkie uczą, rozwijają, stwarzają możliwości,
dają pewność siebie - a wszystko, absolutnie wszystko, pod kontrolą
Najwyższego. Wystarczy zaufać, a może aż zaufać, bo czasami zdarza mi
się jednak oglądać za siebie. Samochód z drutu
Tak niewiele im potrzeba do szczęścia. Wystarczy kawałek drutu i gumy pociętej na równe części. Mowa tu o samochodach, którymi jeździ większość chłopców w misji. W zależności od rozmiaru samochodu, potrafią w ciągu dnia zrobić model, choć średnio zajmuje im to 2-3 dni. Rekordzista zrobił samochód w tydzień, a to tylko dlatego, że był ogromny i przypominał samochód księdza Ryszarda, no może był o polowe mniejszy. Chłopcy mają swoje miejsce, gdzie trzymają druty i gumy z opon samochodowych. Pewnego dnia wybrałem się do ich „fabryki” aby dowiedzieć się, jak się robi takie samochody. Długo nie musiałem czekać. Szybko i bez przeszkód została mi też udzielona instrukcja. Druty są pocięte na różne części - w zależności od modelu i typu samochodu. W „fabryce” mają przygotowane też cztery kółka zrobione z drewna. Chłopcy obwiązują poszczególne druty gumą, a gdy taki samochód zostaje ukończony, wtedy mocują długi kij do podnóża kół jako kierownicę samochodu. I to wszystko... To całe ich szczęście. To zabawka, która nigdy im się nie znudzi, jak nie znudzi się elektryczny samochód rówieśnikom z Polski, ba... elektryczny.
Sweety (cukierki) Father lets sweety; to ulubiona piosenka chłopaków, którą śpiewają tak często, jak to tylko możliwe. Najczęściej po jej zakończeniu dostają cukierki od ks. Ryszarda. Ale też najczęściej w weekendy organizuję im konkursy – wtedy dostają cukierki. Na to czekają cały tydzień, by zapisać się, a potem dostać coś na kolację. Każdy chłopiec lub ten, który dostanie więcej cukierków, nie zjada ich sam, dzieli się z pozostałymi tak, by było po równo – to jest piękne u dzieciaków z Afryki, że zawsze dzielą się swoim szczęściem. Szkoda tylko, że rodzice większości chłopaków tutaj, nie podzielili się z nimi swoim szczęściem.
Malaria
Ugandę można nazwać królestwem malarii. Są to też słowa ks. Ryszarda, z którym tutaj jestem na misji. On już bardzo dobrze zna tutejszą grypę, bo sam przeżył ją już setki razy. Ja też przekonałem się o tym na własnej skórze. Tak się składa, że do Ugandy trafiłem w kwietniu, a czerwiec i lipiec są najgorszymi miesiącami, tzn. najłatwiej dostać malarię, bo jest najwięcej opadów, wiec już po tych słowach byłem przygotowany na to, że może się coś zdarzyć. Pierwsze tygodnie nie wskazywały na to, że coś będzie nie tak. Zdecydowałem się brać środki prewencyjne, by malaria, która ma nastąpić, była trochę słabsza. W tym czasie patrzyłem tylko jak dopada wszystkich po kolei. A ja nadal nic. Tylko ks. Ryszard mówił ze spokojem poczekaj, na Ciebie też przyjdzie kolej. No i przyszła. Koniec maja, zaczyna się nowy piękny dzień, ale coś jakby ze mną nie tak. Zmierzyłem temperaturę - nie, to nie może być żadna malaria, przecież wczoraj grałem z chłopakami w piłkę. Zmierzyłem też wieczorem, spadla do 36,8. A mówiłem, że to nie malaria. Jednak pojechaliśmy do szpitala zbadać krew, czy rzeczywiście nie ma tam protein, a tym samym malarii. I nie było. Nadszedł kolejny dzień. 1 czerwca (w perspektywie, 3 czerwca, mam Święto Męczenników Ugandyjskich) Wstaję rano. Nie, nie wstaję. Budzę się, nie, nie dam rady pójść dziś na Mszę Św. Biorę szybko termometr i mierzę temperaturę. Ku mojemu zdziwieniu dochodzi do 39 stopni. Hmmm, zaczynają się dreszcze, czuję zimno, a temperatura za oknem dochodzi do 30 stopni. Ks. Ryszard od razu powiedział, żebym wziął tabletki, bo to malaria, ale ja – jak na Tomasza przystało – nie wierzę, dopóki nie zobaczę protein malarycznych we krwi. Pojechaliśmy więc zbadać krew. Okazało się, że nie ma ich tam. Cieszę się,! że miałem rację. Jednak ks. Ryszard, żartując sobie, bo wie, że to malaria, wysłał mnie do lekarza. Usłyszałem, że nie powinienem tak sobie żartować malarią, bo może być źle, a to, że nie widzę protein, może być skutkiem brania leków zapobiegających malarii. Ostatecznie zgadzam się na wzięcie prochów malarycznych. A najgorsze, że nic nie zobaczyłem. Uparciuch. A była to malaria. Kolejne dni to już zabawa i śmianie się z malarii, kto będzie następny. Po 10 dniach dostaje drugiej malarii. Ta różniła się tylko tym, że miałem straszliwy ból w nogach, a poza tym wszystko to samo: gorączka, ciało słabe, zbieranie na wymioty, na szczęście żadnych wizji nie miałem. Oczywiście, tydzień wyjęty z życia, cały czas w łóżku.
Święto Męczenników Ugandyjskich
Nadszedł 3 czerwca, niedziela. Święto Narodowe Ugandy. Pomyślałem sobie, że przecież nie mogę nie być!! Po negocjacjach, ostatecznie (ja jeszcze z malarią) udaliśmy się na miejsce, gdzie była sprawowana Eucharystia. Piękne święto, księża z całej Ugandy, około 50 biskupów – wszyscy w jednym miejscu, by uczcić śmierć Charlsa Lwangi i jego 21 współtowarzyszy, którzy oddali życie za wiarę w Jezusa. Piękne świadectwo, święta ziemia. 3 czerwca 1886 r. w Namugongo rozpoczęto egzekucję. Zawiniętych w trzcinowe maty kolejno wrzucano w płomienie ognia. Karol Lwanga został wyróżniony dlatego, że nie tylko z uśmiechem poniósł śmierć, ale zachęcał innych do wytrwania. Karol Lwanga był 25-letnim wodzem plemienia Nagweya. Ciało jego palono wolno na ogniu, zaczynając od stop. Zgodnie z decyzją Piusa XI z 1934 r. św. Karol Lwanga jest patronem młodzieży i Akcji Katolickiej w Afryce. Balikudembe Józef Mukasa był pierwszym ministrem króla. Dla Chrystusa zdołał pozyskać 150 pogan. Banabakintu był naczelnikiem kilku wiosek murzyńskich. Zginął, kiedy miał 35 lat. Kaggwa Andrzej, 30 lat, był kapelmistrzem królewskim. Został ścięty, potem porąbany w kawałki. Maciej Kalemba, 50 lat. Był sędzią i namiestnikiem okręgu. Zastosowano wobec niego szczególne męki. Obcięto mu ręce i nogi, wycinano mu żywcem kawały ciała, palono go, a potem wrzucono w sitowie w nadziei, że się po tylu mękach załamie. Tam od ran skonał. Pozyskał dla Chrystusa ok. 200 współziomków. Mwaggali Noe był garncarzem i garbarzem. 31 maja 1886 r. powieszono go, przebito włócznią, a jego wnętrzności dano na pożarcie wygłodniałym psom. Ołtarz położony jest na wodzie w dolinie, kościół kilkadziesiąt metrów za ołtarzem. W kościele znajdują się relikwie dwóch świętych męczenników. Ludzie z całej Ugandy pielgrzymują tutaj (tak jak w Polsce do Częstochowy, choć może nie na tak dużą skalę). W dolinie, gdzie odbywała się Msza Św., było około 70 tys. ludzi. Pojawił się nawet prezydent Museveni, choć jest protestantem. Z tego względu wszystko było obstawione przez snajperów, nie można było robić zdjęć bez zgody i ruszać się z miejsca. Mnie po prawie godzinnych negocjacjach jakoś się udało wnieść aparat fotograficzny, ale tylko za sprawą znajomego księdza. Krew męczeńska wylana w Ugandzie nie poszła na marne. Zaraz po ustaniu prześladowania w roku 1890 w Ugandzie było ok. 2200 katolików i ok. 10 000 katechumenów, którzy przygotowywali się na przyjęcie chrztu. W roku 1906 liczba ich wzrosła do ok. 100 000 katolików i ok. 150 000 katechumenów. Trzęsienie ziemi To nie przenośnia, to rzeczywistość. Pewnego wieczoru, podczas wspomnianej malarii leżę w łóżku, prawie zasypiam aż tu nagle nadchodzi huk, łomot, hałas. Nie wiem, co się dzieje, czy to już koniec, czy może rozpoczęła się wojna pod rządami Museveniego, prezydenta Ugandy, a może to wizje malaryczne? Minęło 5, 10, 15 sekund, a wszystko się nasila, nawet bardzo się nasila. Trzęsie mi łóżkiem, jakby ziemia miała wybuchnąć. Patrzę na podłogę, wszystko się rusza i to znacznie. Mijały kolejne sekundy. Dezorientacja. Pierwsza myśl – chować się pod stół, bo się zaraz wszystko zawali. Ale nie, po chwili mija. Ufff, skończyło się. Przyznaję, ciekawe doświadczenie, ale niezbyt przyjemne. W porannej prasie dowiedzieliśmy się, że epicentrum znajdowało się na zachodzie Ugandy (my jesteśmy w centrum). Tam wyniosło 5,9 stopni w skali Richtera, u nas oszacowali, że było ok. 5,2 stopnie. Trzęsienie było odczuwane we wszystkich krajach graniczących z Ugandą: w Kenii, Kongo,! Rwandzie, Burundi. Pozdrawiam i wszystkim również życzę wielu nowych doświadczeń.
Tomek Skiba MWDB
24/07/2007
24/07/2007